W psychologii głównego bohatera uderza przede wszystkim jego zupełna bierność. Nie tylko momentalnie i niemal bezrefleksyjnie daje się omotać szatańskim sidłom, ale właściwie przez cały czas pozostaje bezwolnym świadkiem rozgrywających się wokół niego wydarzeń. Uczestnicząc w bluźnierczej czarnej mszy, bez krztyny oporu daje się „ogołocić z ubrania” i napiętnować magicznym stygmatem. Odzyskuje dzięki niemu młodość, lecz nie dodaje mu to bynajmniej wigoru. Nadal pozostaje apatyczną figurą, nie zaś siłą sprawczą kolejnych „wtajemniczeń”. „Ciekawie jest śledzić parabolę płci na przestrzeni XIX wieku – pisał Mario Praz – obsesyjne zainteresowanie typem androgyna, występujące pod koniec stulecia, świadczy dobitnie o niezdrowym pomieszaniu ról i ideałów. Mężczyzna, który najpierw ciążył ku sadyzmowi, pod koniec stulecia skłania się ku masochizmowi”. „Rozwój ten [od sadyzmu do masochizmu] – wtóruje mu Ewa Kuryluk – spowodowany zapewne emancypacją kobiety, wiąże się też z kryzysem religii. Stworzone przez chrześcijaństwo modele ludzkich postaw tracą na aktualności. Płowieje wizerunek Madonny i wszechwładnego Boga Ojca”. Czy istotnie całkowicie „płowieje”, o tym za chwilę, warto jednak przy okazji zauważyć, że blasfemia opisywanego przez Stenbocka rytuału wydaje się dzisiaj mocno trącąca myszką, skoro mamy do czynienia po prostu z parodią katolickiej mszy, nie pozbawioną zresztą także muzealno-teatralnej (w stylu triumfującego wówczas eklektyzmu) dekoracyjności i równie pompatycznego ceremoniału. Infantylność owego naiwnego „buntu” wskazuje jednak wymownie, że satanizm, będący przez całe wieki ucieczką i azylem osób rozczarowanych hipokryzją i zbrodniczością Kościoła, mimo odwołań do gnozy i manicheizmu, jest intelektualnie ślepą uliczką. Nie neguje bowiem w gruncie rzeczy podstaw ideowych chrześcijaństwa, odwraca jedynie proporcje (uznając Zło za Dobro), lecz pozostaje na gruncie tej samej religii, stanowiąc tylko jakby jej mroczne, karykaturalne odzwierciedlenie. Fakt ten nie może przesłonić prawdy podstawowej, że jedynie totalne odrzucenie chrześcijańskich pojęć i zasad daje człowiekowi całkowitą wolność i przywraca mu ludzką godność.

Autor podkreśla na początku, że tłem opowiadania nie jest Anglia, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że akcja toczy się w mglistych, niesamowitych zakamarkach Londynu. W charakterystycznej atmosferze rozprzestrzeniającej się mody na spirytyzm i okultyzm, grupa „estetów” rozkwitała tam niczym anemiczny bukiet Kwiatów Zła, tym bardziej cenionych, im bardziej nieprzeciętnych i wyrafinowanych. Atmosferę tę doskonale oddaje w swym eseju Kuryluk: „Na początku lat dziewięćdziesiątych [XIX w.] środowisko angielskich dekadentów ma już ugruntowaną pozycję i skupia na sobie ciekawość nie tylko angielskiego społeczeństwa. Rozgłos i specyficzną reputację zawdzięczają artyści i literaci głównie ekstrawagancjom swojego duchowego przywódcy Oscara Wilde’a. (…) Poza Wilde’em i Yeatsem wszyscy prawie poeci, obracający się w tym środowisku [jednym z nich był właśnie Stenbock – WJ], reprezentują raczej średni poziom literacki i przetwarzają na rozmaite sposoby typowe motywy fin de siecle’u, głównie francuskiej proweniencji. Jeszcze przed głośnym procesem Wilde’a środowisko to spowija aura sensacji spowodowana nie tyle szczególnymi ekstrawagancjami, perwersjami czy epatującymi purytańską moralność wytworami w rodzaju Doriana Graya, co reputacją, jaką w tej epoce cieszy się w Europie Londyn. (…) Angielska rozwiązłość szokowała może szczególnie poprzez kontrastowe tło, jakie tworzył purytanizm, przesycający dogłębnie nie tylko rodzimą moralność i tryb życia, ale również sztukę, której frywolność potępiano na równi ze swobodą obyczajów. (…) Wszystko ma dwa końce. Tak więc specyficzne angielskie wychowanie stosujące surowe kary cielesne, nie tylko tłumi, ale również rozbudza perwersyjne pragnienia”. O sławetnej „angielskiej perwersji” rozpisywał się szeroko (około 1900 r.) wzmiankowany już Peladan: „Londyn jest jedynym miastem na świecie, gdzie obok opatrzonych patentem domów publicznych istnieją także domy tortur. Wsiadacie tam do dorożki, która zawozi was w zaciszną ulicę. Wprowadzają was do piwnicy o ścianach wyłożonych materacami i pytają: ‚Płeć? Wiek? Zakneblowana czy nie? Uśpiona czy nie? Bandaże, gąbki?’ Stół operacyjny jest łożem tej przerażającej rozpusty”.

Trudno dziś dociec, ile w tych opowieściach było plotki, mitomanii i tzw. miejskiej legendy, niemniej jest rzeczą znamienną, że właśnie takie anegdoty opowiadano sobie powszechnie o stolicy brytyjskiego imperium. W każdej legendzie kryć się musi wszak ziarnko prawdy. Bohater Stenbocka przeżywa podobne doświadczenia na kolejnym etapie inicjacji: bierze udział, znowu w charakterze niezaangażowanego bezpośrednio obserwatora, w makabrycznym obrzędzie, którego ofiarami pada dwoje dzieci, rodzeństwo, „oczywiście z klasy chłopskiej”, jak skwapliwie informuje nas arystokratyczny literat (urodzony i wychowany w Anglii, pochodził z estońskiej szlachty). Interesujące, że dziewczynka odgrywa w tym epizodzie rolę marginalną, najcenniejszą i najsmakowitszą ofiarą okazuje się bowiem chłopiec, oczywiście „dużo ładniejszy” od swej młodszej siostrzyczki. W ogóle w całym utworze zastanawia podejrzana obfitość „młodych i pięknych” akolitów płci męskiej i niemal zupełna nieobecność kobiet. Jedyna, tajemnicza i zawoalowana uczestniczka ceremonii okazuje się w końcu zwykłą stręczycielką, dostarczającą dzieci na żer dla satanicznego kapłana, nazywanego zresztą uporczywie „księdzem”. Podłożem sadomasochizmu bywa kompleks niższości lub impotencja, dość często jednak mogą się też w nim przejawiać silnie tłumione i głęboko wyparte tendencje homoseksualne, co nie jest bez znaczenia w przypadku naszego autora.

Dalsza część tekstu

Komentarze