Jakie są przyczyny niepowodzenia poematu?

Skoro więc powstał utwór tak ciekawy i niebanalny, jakie były przyczyny jego literackiego niepowodzenia? Dlaczego nie doceniły go lwowskie salony literackie ani nie stał się popularny w szerszych kręgach czytelniczych? Czemu skończyło się tylko na jedynym wydaniu (Lwów 1889), potem zaś utwór został zapomniany? Znamienne, że wszystkie dostępne mi noty Popiel Czarnobógencyklopedyczne dotyczące autora i jego twórczości, z których czerpałem informacje biograficzne, zgodnie pomijają ten tytuł, jak gdyby nigdy nie istniał. Jedną z przyczyn był niewątpliwie fakt, że sam autor nieszczególnie zabiegał o uznanie krytyki i poklask tłumów. Dygnitarz, mąż stanu, słynny wykładowca i dziedzic ogromnej fortuny traktował własną działalność literacką jako rodzaj hobby. Nigdy nie stała się istotną podstawą jego życia i sam podchodził do niej nonszalancko, z dezynwolturą. Powody niemal zupełnego zignorowania owego artystycznego eksperymentu wydają się jednak głębsze.

Utwór ewidentnie nie trafił na sprzyjający grunt, ponieważ ówczesna literacka publiczność nie była jeszcze gotowa na tak nowatorskie, niekonwencjonalne ujęcie rodzimych mitów i legend. Przez wiele lat niewoli wszczepiano Polakom przekonanie o ich duchowym ubóstwie i wtórności, a nasza słowiańska, przedchrześcijańska kultura była świadomie, celowo marginalizowana, infantylizowana, traktowana jak wstydliwy epizod z dzieciństwa, o którym najlepiej jak najszybciej zapomnieć. „Upupione” (by posłużyć się dobrze tu pasującym gombrowiczowskim określeniem) podania o Lechu, Kraku, Wandzie i Popielu sprowadzono do rzędu poczciwych bajeczek i zepchnięto do dziecinnego pokoju. Dlaczego tak się stało? Niezwykle trafnej odpowiedzi udzieliła wybitna uczona Maria Janion: „Poniesiona wskutek brutalnej nieraz chrystianizacji klęska Słowian – stwierdza w Niesamowitej Słowiańszczyźnie – zwłaszcza zachodnich Słowian, przyłączenie ich do cywilizacji łacińskiej, przejawiły się między innymi w utracie własnej mitologii, tego ważnego spoiwa lokalnej wyobraźni”.

Sytuacja taka miała swoje dalsze, złowróżbne dla naszych kulturowych korzeni konsekwencje: „Warto… wspomnieć o znamiennym rysie chrystianizacji Polski – o stosunku łacińskich misjonarzy do pogańskiej mitologii i religii Słowian. Zostały one w taki sposób zlekceważone i bezwzględnie zniszczone, że wśród badaczy powstało nawet przekonanie – poparte brakiem źródeł – iż w ogóle prawie nie istniały. (…) Stąd wymazana dawność, stąd biała karta, stąd puste pola, stąd wyrażane nawet całkiem niedawno przekonanie, że nic nie przemawia za tym, aby u Słowian istniały opowieści o bogach, o ich życiu, działalności, stosunkach pokrewieństwa. Lud słowiański byłby zatem, jak pisze historyk religii słowiańskiej „dziwacznym ewenementem wśród kultur świata” [Aleksander Gieysztor]. Można w tym widzieć również miarę (niezasłużonej, ale rzeczywistej) pogardy dla rzekomo wszechstronnie „prymitywnej” Słowiańszczyzny”.

Tak właśnie, niestety. Stosunkiem do własnego przedchrześcijańskiego dziedzictwa rządziły u nas przez wiele pokoleń pogarda, ignorancja i kompleks rzekomej „niższości” kulturowej Słowian wobec Zachodu. Drastycznie ujął ten problem wielki propagator kultury słowiańskiej, Zorian Dołęga Chodakowski: „Kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sami sobie cudzymi”. Jak mogliśmy zauważyć, przeczuwał tę słabość naszej kultury sam Wojciech Dzieduszycki, napomykając o tym w Przedmowie do poematu. Wyjaśnia to zresztą także niezwykle trudną, oporną i późną recepcję arcydzieł Juliusza Słowackiego: Balladyny, Lilli Wenedy i Króla Ducha, które zostały właściwie docenione dopiero w epoce Młodej Polski, wcześniej zaś były wyśmiewane i lekceważone. Twórca Baśni nad baśniami wyraźnie zresztą podążył śladami wieszcza, starając się stworzyć własną autorską wersję mitologii narodowej, nie wzniósł się jednak na takie wyżyny talentu, chociaż epicki rozmach dzieła i bogactwo baśniowego świata dosłownie zapierają dech w piersiach.

.

Biorąc pod uwagę dzisiejszą niezmierną popularność gatunku fantasy, należy utwór Wojciecha Dzieduszyckiego uznać za prekursorski i przywrócić mu należne miejsce w narodowym panteonie literackim. Dla współczesnego czytelnika może być pewną przeszkodą klasyczna, wierszowana forma eposu, jednak powinno go zaciekawić nieszablonowe, nawet pionierskie podejście autora do rodzimej mitologii. Na pewno przydałoby się staranne edytorsko wznowienie, tym bardziej, że wartka i urozmaicona fabuła aż prosi się o piękne ilustracje, takie, jak potrafił niegdyś tworzyć Jan Marcin Szancer albo jakie umieją do dziś wyczarować do swoich baśni Rosjanie. Winniśmy w tym wypadku brać także przykład z Anglosasów, którzy kolejne wersje opowieści o królu Arturze i jego rycerzach przyjmują z entuzjazmem i potrafią je rozpropagować na cały świat. Zanim jednak pomyślimy o szerokim świecie, nauczmy się najpierw szanować własne kulturowe dziedzictwo, zamiast chować je wstydliwie pod korzec, jak to czyniliśmy dotychczas.

.

Witold Jabłoński

*Opierając się na pierwszym (i jedynym) wydaniu utworu i przygotowując cytowane fragmenty, unowocześniłem pisownię, interpunkcję i gramatykę, np. niedzisiejszą fleksję niektórych wyrazów (WJ).

 

JUŻ WKRÓTCE kolejne fragmenty Baśni nad baśniami w dwunastu bogato ilustrowanych odsłonach!

Komentarze