W zasadzie miał trochę racji. Początkowo Cyrk Watykański pękał w szwach, lecz motłoch prędko rozczarowały ciśnięte na arenę rzesze rozmodlonych ofiar, trwożnie płaczących, piejących psalmy i odmawiających walki z dzikimi zwierzętami. Nie takiej rozrywki oczekiwali Rzymianie, albowiem cenili męstwo, nawet u pokonanych. Konający na krzyżach mieli swój urok, byli jednakże dosyć statyczni. O ludzkich pochodniach już wspominałam. Całe szczęście, że sprowadzono także gladiatorów.

– Ukarałem podpalaczy, jak należało i koniec – stwierdził stanowczo po chwili namysłu. – Resztą niech się zajmą prokuratorzy i namiestnicy barbarzyńskich prowincji. Jesteśmy wszak państwem prawa… Ciekawiej będzie publicznie ośmieszyć antypaństwowe poglądy tej sekty, jak to uczyniłem kiedyś ze stoikami – rzekł z rozjaśnionym nagle obliczem. – Śmieszność bywa czasem zabójczą bronią. Napiszę satyrę przeciwko nim. Co o tym myślicie, helleńscy przyjaciele? – zwrócił się do nas życzliwie.

Zacisnęłam mocno wargi, by nie wydostało się przez nie to, co w danej chwili myślałam. Wyręczył mnie Apollonios:

– Bez wątpienia będą wstrząśnięci i zdruzgotani, imperatorze – zasyczał nader dwuznacznie.

– Zniszczę ich stylem groźniejsen-nero-fiddlingzym od miecza! –

– Zniszczę ich stylem groźniejszym od miecza! – wołał rozradowany władca. – Zmiażdżę potęgą intelektu. Do tego potrzebuję jednak zmiany klimatu. Tu nie da się nigdzie swobodnie oddychać – stwierdził, szarpiąc szatę na piersi, jakby istotnie się dusił. – Watykan cuchnie jak wielka rzeźnia, wszędzie czuć spalenizną… Świeżego powietrza, tchu! Znajdę je tylko w Achai. Wyjedziemy jesienią – zadecydował impulsywnie. – Wszyscy – podkreślił. – Oprócz ciebie, wierny druhu – zwrócił się znowu do Tygellina. – Ty zadbasz tu o porządek i dopilnujesz odbudowy. Całe Imperium buduje swoją stolicę! – wygłosił hasło, które rzucił ostatnio w Senacie i lubił ciągle powtarzać. – Kiedy wrócę, chcę zobaczyć efekty – dorzucił na poły żartobliwym, na poły groźnym tonem.

– Jak każesz, imperatorze – rzekł prefekt z odcieniem zawodu.

Odpowiadało mu wprawdzie, iż zostanie włodarzem miasta i nie ciekawiła go zbytnio Achaja, lecz spodziewał się chyba, że cesarz udzieli mu szerszych plenipotencji niż nadzór nad murarzami.

– Ujrzymy wreszcie naszą duchową ojczyznę! – krzyknął euforycznie cesarz chwytając w ramiona idącego obok Eunicosa, zwanego obecnie Sporusem. – Apoloniuszu – spytał helleńskiego mędrca – potrafisz zrobić z niego kobietę, oszczędzając mu zbędnych cierpień?

– Jest to w mojej mocy – przyznał z powagą medyk.

– Doskonale. Poślubię go podczas Dionizji ze stosownym ceremoniałem. Będzie moją nową Sabiną – oświadczył Neron.

Ciągnąc za sobą oniemiałego z przestrachu chłopaka ruszył prosto w objęcia własnego obłędu.

Jak dla mnie było to straszne marnotrawstwo. Pozbawiać chłopaka tego, co ma najlepszego?!… Czy mogłam wtedy przypuszczać, że nieodgadnione fatum wciśnie w dłoń okaleczonego chłopca sztylet, którym ten przeszyje serce cesarskiego małżonka? Coś takiego mógł przewidzieć tylko Apollonios. Niechętnie jednak dzielił się taką wiedzą z kimkolwiek. Nawet ze mną.

 Opowieść Fryne nagrana na fonografie w Studio Pathe, Paryż 1914 r. n. e.

 

.

Od autora. Zamieszczony powyżej tekst jest zaledwie szkicem jednego z rozdziałów planowanej w swoim czasie kontynuacji powieści Fryne hetera (2008). Niestety, średnie wyniki sprzedaży (które są dzisiejszym bogiem) sprawiły, że wydawca nie był zainteresowany kolejnym tomem grecko-rzymskiej historii. W rezultacie odłożyłem projekt ad calendas graecas, a w końcu całkiem go zarzuciłem. Niedługo później zresztą porwały mnie i zauroczyły słowiańskie klimaty. Fragment daje pewne pojęcie, jaka powieść mogła być i czym jeszcze być może, jeśli kiedykolwiek powstanie.

.

Witold Jabłoński

Komentarze