„Ukarano torturami chrześcijan, wyznawców nowego i zbrodniczego zabobonu”.

Swetoniusz Żywoty Cezarów

„Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali… i udowodniono im nie tyle zbrodnię podpalenia, ile nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu”.

Tacyt Dzieje

 

Nerona trudno było nazwać powabnym. Miał dość regularne rysy i czoło półboga, jak mówił  Petroniusz, lecz twarz była nalana, blada i gęsto usiana piegami. Obwisłe policzki porośnięte rzadką, miedzianej barwy szczeciną nie dodawały mu uroku. W wypukłych, zielonkawych oczach, często zmrużonych, jak to bywa u krótkowidza, kryło się coś antypatycznego, wręcz odpychającego. Wąskie wargi przeważnie przybierały na poły pogardliwy, na poły złowieszczy grymas. Bujne, rude włosy spadały utrefionymi lokami na tęgi kark godny nosiwody z Zatybrza. W ogóle, choć dość wysoki, w chwili, gdy go spotkałam, był już mocno grubawy, z rozlewającym się wokół bioder brzuszyskiem. Chude, pałąkowate nóżki dźwigały tę niezgrabną figurę, co czyniło raczej komiczne niż imponujące wrażenie. Tak, Neron zdecydowanie nie był w moim typie.

Za wstawiennictwem paru wpływowych przyjaciół i zgodnie z własnym życzeniem zostałam zaproszona do Antium, gdzie cesarz wypoczywał w czas letniej kanikuły od trudów panowania, komponując kolejny poemat i psując do reszty wzrok przy oliwnych kagankach. Wezwał mnie do siebie około południa, gdy odespał wczorajszą wystawną ucztę, a raczej pijatykę ciągnącą się niemal do rana. Jako że zaintrygowałam go swoim powściągliwym, nieprzystępnym zachowaniem i paroma błyskotliwymi uwagami, wyróżnił mnie asystowaniem przy wstępnej toalecie. Kiedy przekroczyłam  progi prywatnych cesarskich apartamentów, władca pluskał się właśnie w gigantycznej marmurowej wannie, w której równie dobrze można byłoby pławić konie.

Wille i pałace Nerona, podobnie jak innych potężnych Rzymian, były kapiące od złota, lecz w moim odczuciu zimne, nadęte i jak się teraz mówi – pompierskie. Ci zdziercy Hellady byli tytanami w świecie materialnym, ale duchowymi karłami, co siadły na karkach greckich olbrzymów i stamtąd rządziły światem. Ukradli naszych bogów, naszą sztukę, całą wiedzę i filozofię, a swoje rezydencje urządzali z dorobkiewiczowskim przepychem. Wspaniałe wytwory helleńskiego kunsztu stały w ich komnatach przemieszane z lichymi italskimi kopiami, poupychane bez ładu i składu jak w magazynach handlarzy starzyzną.

Omal nie padłam, kiedy zobaczyłam Erosa Praksytelesa w mojej sypialni. Jak może pamiętacie, posąg ten wyłudziłam ongiś od rzeźbiarza za pomocą chytrego podstępu i stał w moim ogrodzie, dopóki nie ofiarowałam go świątyni w Tespiach. Italscy najeźdźcy splądrowali siedzibę bóstwa i wywieźli dzieło do Rzymu. Neron chciał mi zapewne przychylić Olimpu, umieszczając figurę boga miłości u mego wezgłowia. Uważając jednak wizerunek za nie dość dostojny, kazał pozłocić mu skrzydła. Choć obecnemu władcy Imperium z pewnością nie brakowało artystycznej fantazji, miał gust parweniusza.

.

Komentarze