Tytuł antologii wydaje się dosyć przewrotny. Czy istotnie bogowie słowiańscy zasługują na miano „zapomnianych”? Brzmi bez wątpienia efektownie, lecz przeczy mu samo zaistnienie niniejszego zbioru opowiadań, wskazuje bowiem, że nasi rodzimi bogowie, choć pozbawieni ponad tysiąc lat temu świątyń, strąceni z cokołów, zepchnięci do roli demonów i wymazywani przez całe wieki z powszechnej wiedzy, jednak przetrwali w duszach i sercach ludu, a przede wszystkim w największej skarbnicy każdego narodu, jaką jest literatura. Tak czy inaczej cieszy fakt, że trzynastu młodych autorów zdecydowało się sięgnąć do rodzimych tradycji i swojskiej demonologii, mierząc się z nimi na płaszczyźnie pozornie dość odległego gatunku, jakim jest horror. Na użytek owego tomu wolę zresztą nieco staromodne określenie „opowieści niesamowite”, bardziej moim zdaniem adekwatne do obranych stylistyk i prezentowanych treści.

Jak to zwykle bywa w przypadku antologii, poziom tekstów jest nierówny, bo też w literaturze, jak w każdej ze sztuk, nie istnieje (źle czasem pojmowana) równorzędność. Każdy miłośnik słowiańskiej niesamowitości może w niej jednak znaleźć coś ciekawego, zgodnie z własnymi oczekiwaniami i upodobaniami.

Krew dla bogów

Prymat należy się niewątpliwie Maciejowi Szymczakowi, będącemu zarazem redaktorem antologii. Jego krótkie opowiadanie „Krew dla bogów” utrzymane jest w poetyce fantasy historycznej, w której autor najwyraźniej dobrze się odnajduje. Przenosi nas do Danii X w., do czasów okrutnych zmagań Wikingów z niemniej krwiożerczymi i zajadłymi pomorskim chąśnikami. Tak, wyobraźcie sobie, Drodzy Państwo, że nasi dalecy przodkowie również parali się grabieżczymi wyprawami, przed którymi drżeli nawet twardzi Skandynawowie! Dlaczego to podkreślam? Ponieważ w polskiej historiografii, zwłaszcza po II wojnie światowej, starano się zawsze pokazać Słowian i ich późniejszych potomków, jako ofiary cudzej agresji, najazdów, zaborów itp.., wybielając lub zwyczajnie pomijając nasze mniej chlubne „dokonania”. Jak ktoś palił, gwałcił, mordował i grabił, to oczywiście Niemcy. My nigdy. Taki propagandowy stereotyp obowiązywał w naszej literaturze historycznej całe dziesięciolecia. Maciej Szymczak jednak inteligentnie i błyskotliwie zrywa z owym nieprawdziwym szablonem, ukazując że w omawianym okresie praktycznie nie odbiegaliśmy od normy w porównaniu z innymi ludami. Nie byliśmy wcale niewinnymi barankami, a potrafiliśmy też sprawić mocą swego oręża, iż wszędzie się nas bano, podziwiano i szanowano. Młody pisarz zrywa też z kolejnym stereotypem, tym razem religijnym, mianowicie dualistycznym podziałem Dobra i Zła, wpojonym przez judeochrześcijaństwo. W jego utworze moce Jasności (czciciele Swarożyca) i Ciemności (wyznawcy Czarnoboga) zawierają sojusz, podejmując wspólną walkę ze znienawidzonymi sługami Jezu Krysta. Na uwagę zasługuje też najciekawsza postać opowiadania, jarl Sigurd, którego początkowa powierzchowna konwersja na chrześcijaństwo i późniejszy nawrót wiary w moc dawnych bogów zostały wiarygodnie i dobrze psychologicznie umotywowane. Mamy też wartką akcję, plastyczne opisy walk i niesamowite krwawe obrzędy, słowem: palce lizać! Czytelnik, kończąc lekturę, żałuje jedynie, że opowieść jest tak krótka, parę wątków i postaci aż prosiłoby się o rozwinięcie. Miejmy nadzieję, że autor pójdzie dalej tym tropem, wróżę mu bowiem spore sukcesy.

Kresowe inspiracje

Antologię otwierają i zamykają teksty Dagmary Adwentowskiej i trzeba przyznać, że autorka zdecydowanie zasługuje na takie wyróżnienie. Ewidentnie zafascynowana dziejami Rusi Kijowskiej i „Ziemi Ukrainnej” na kresach I Rzeczpospolitej, potrafi oddać jej etniczną specyfikę i poetycki koloryt. W pierwszym z nich („Niezwykła kobieta”) opowiada współcześnie odczytaną historię nietuzinkowej i zbrodniczej kniehini Olgi, w drugim („Grad na was i burze”) opiewa perypetie zgrai szlacheckich renegatów i kozackich maruderów, udatnie wprowadzając wątek czartowskiej karczmy, a nawet słynnego maga Twardowskiego. Więcej nie zdradzę, by nie psuć Czytelnikom przyjemności śledzenia barwnych perypetii bohaterów. Dość czytelne są literackie inspiracje obu utworów: w pierwszym są nimi bez wątpienia opowieści wampiryczne Anne Rice, nad drugim zaś unosi się duch sarmacko-gotyckich gawęd Jacka Komudy. Niemniej autorka udowadnia, że jest nie tylko znakomitą stylistką, ale potrafi też wnieść do eksploatowanych przez siebie światów coś własnego, świeżego i oryginalnego.

Kolejnymi zasługującymi na wyróżnienie autorkami są Sylwia Błach i Karolina Mangusta Kaczkowska. Pierwsza z nich doskonale sobie radzi z tworzeniem atmosfery osaczenia i permanentnego zagrożenia. W opowiadaniu „Pośród drzew” opowiada perypetie niezbyt dzielnego polskiego żołnierza, dezerterującego z bliżej nieokreślonej wojny i wpadającego w szpony tajemniczego i przerażającego Leśnego Dziadka, następnie zaś trafiającego do równie mało idyllicznego świata wodnych rusałek. Kaczkowska w krótkiej historyjce „Maluszek” każe zmierzyć się współczesnej dziewczynie ze zjawą Porońca (choć w tekście nie pada nazwa, odniesienie do rodzimej demonologii jest wystarczająco czytelne), przy czym zderzenie słowiańskiej magii z dzisiejszymi realiami okraszone zostało sporą dawką czarnego humoru, dozowanego wszakże z dobrym literackim wyczuciem. Interesująco i obiecująco na przyszłość prezentują się dwa teksty Piotra Ferensa, choć w mojej opinii wzbudziły wątpliwości z przyczyn merytorycznych. W pierwszym z nich, „Powrót Pradawnych”, najsympatyczniejszy chyba, (choć czasem kapryśny), bóg panteonu słowiańskiego, Strzybóg, zaprezentowany został jako upiorny Dziad Mróz, znaczący szlak swego powrotu zmarzniętymi na kość ciałkami niewinnych dziatek, siłą rzeczy nie budzący więc specjalnego entuzjazmu. Z kolei psotne Licho w opowiadaniu „Licho nigdy nie śpi” budzi raczej skojarzenia z Freddym z „Koszmaru z ulicy Wiązów” i brakuje w nim nieco prawdziwie słowiańskiego ducha, jakkolwiek dzięki temu sprawnie opowiedziana historia staje się bardziej ponadczasowa i uniwersalna. Autor ma jednak prawo do własnej wizji, zwłaszcza gdy potrafi przedstawić ją sugestywnie i przekonująco. Z ciekawszych propozycji warto także wymienić łemkowski thriller Piotra Borowca „Ludzie których zabrakło”, wnikliwie zgłębiający mało znane elementy lokalnego folkloru i trudną historię owego regionu oraz „Babie lato” Piotra Borlika z pomysłowo potraktowanym motywem płanetnika (nb. ukazany w tym opowiadaniu guślarz,  wytykający ludowi „grzechy”, grożący karami bożymi i stosem, przypominający raczej katolickiego inkwizytora niż plemiennego szamana, świadczy jak trudno pozbyć się zakodowanych wzorców kulturowych, w jakich zostaliśmy wychowani, gdy opisujemy odmienną kulturę, tutaj: pogańską).

Upiór

Podobną drogą jak Maciej Szymczak, to jest fantasy historycznej, próbował podążyć Krzysztof Haczyński w opowiadaniu „Upiór”, opartym na niezłym pomyśle i z niezgorzej skonstruowaną fabułą. Niestety, niekonsekwencje faktograficzne (występujący w nim Wiślanie raz chowają w kurhanach ciała poległych wojów, innym razem palą je na stosach), potknięcia merytoryczne i stylistyczne w rodzaju „szarża przelała szalę zwycięstwa…” (chyba przechyliła?) i niezgrabne zdania typu: „Wejnar oderwał się od myśli, pomagając mu wstać”, skutecznie zniechęcają do lektury. Podobnie jest z innymi, pomniejszymi utworami zamieszczonymi w tym tomie: wulgarne słownictwo, nieporadne, czasem wręcz niesmaczne opisy seksu, epatowanie na siłę obrzydlistwami, wymuszone niekiedy wprowadzanie słowiańskich żywiołów rodzimej demonologii wywołują raczej mieszane odczucia i często nie wnoszą do omawianego tematu niczego, poza oczywistym banałem. Poruszamy się tutaj jednak na śliskim gruncie gustów czytelniczych, być może bowiem ktoś właśnie w tych utworach znajdzie coś frapującego i wartościowego, czego nie znalazł piszący te słowa, nie brak w nich bowiem wąpierzy, strzyg, czarownic, nocnych strachów i obłąkanych morderców. A jak to mówią: „Nie to dobre, co dobre, tylko co się komu podoba”.

O korekcie słów kilka

Z obowiązku recenzenckiego muszę dodać jeszcze tylko jedną łyżeczkę dziegciu. Choć edycja prezentuje się z zewnątrz nad wyraz atrakcyjnie, a przyjęta estetyka i liternictwo wydają się dostosowane do zawartości, skład tekstu i korekta… to może nie horror i nie masakra, lecz chwilami wołają o pomstę bogów. Raczkującemu na polskim rynku Wydawnictwu „Horror Masakra” doradzałbym zatem następnym razem, miast zdawać się na własne siły, zatrudnienie profesjonalnej redakcji, która oczyściłaby nadsyłane teksty z rażących niekiedy, tchnących amatorszczyzną błędów stylistycznych, nie mówiąc już o poprawnej gramatyce i ortografii, tym bardziej skoro książka może liczyć na dużą popularność. Pierwsze kroki zawsze są trudne, życzę więc młodym wydawcom, by następne były bardziej przemyślane i dopracowane.

Witold Jabłoński

Krew-Zapomnianych-Bogów

.

.

.

Krew Zapomnianych Bogów, Antologia pod red. Macieja Szymczaka, Wydawnictwo Horror Masakra, Sucha Beskidzka 2016

Komentarze