Poprzednia część: Fiat 126p, czyli PRLowski Święty Graal
Tydzień Kuchni PRL
Fragment pochodzi z nowej, niedawno wydanej, biografii Edwarda Gierka autorstwa Piotra Gajdzińskiego
„Codzienność skrzypiała jednak coraz głośniej. „Otrzymałam mieszkanie w nowo oddanym do użytku bloku. Nie zraził mnie na początku ciągły brak wody i światła. Tłumaczyłam sobie, że wszystko jeszcze się unormuje. Nie wyprowadziły nas też z równowagi nieszczelne okna i drzwi, wciąż kapiący w ubikacji sufit, niewymiarowa wnęka w przedpokoju, nierówne podłogi, zepsuta spłuczka, poobijana wanna – skarżyła się w liście do władz Teresa K. z Chełma. – Cieszyliśmy się własnym kątem do życia. Nawet to, że w miarę nasilania się opadów deszczu w pokoju z balkonem coraz bardziej narastała pleśń na ścianie i suficie, też nie jest straszne. Z tym jakoś można żyć. Ale, wraz z nadejściem chłodów, życie w nieopalanym mieszkaniu stawać się zaczęło istnym koszmarem. Kaloryfery w naszym bloku są tylko ozdobą. Temperatura powietrza w mieszkaniu wynosi aż 6 stopni C. W bloku tym mieszka większość młodych małżeństw z małymi dziećmi. Dzieci nasze stale chorują, a pracujące matki korzystają ze zwolnień lekarskich w ramach opieki, w listopadzie byłam 18 dni na zwolnieniu. Można jakoś wytrzymać bez wody (o ciepłej to nam się tu w ogóle nie śni), ale bez ciepła niestety trudno”.
Stefan Kisielewski w 1972 roku odwiedził Gdynię. Wrócił w podłym nastroju. „Z jedzeniem na mieście okropnie, czeka się godzinami na złe żarcie, śmierdzi, brudno, ohyda – pisał zdruzgotany. – Za to wódki wszędzie masa, piją od rana, aż się niedobrze robi (…). Okropnie jednak ten kraj wygląda, przy całym swoim przemyśle i rzekomym rozmachu. Jak komuniści to robią, że wszystko zmienia się w gówno? Nawet takie piękne miejscowości nadmorskie!”. Rok później „gówno”, jako podsumowanie gierkowskiej lokalnej Polski, znów się pojawia w „Dziennikach”, tym razem w zapiskach po wizycie na Podhalu. „Obserwuję tutejszych ludzi – już komunizm chwycił! Dziwny to ustrój, który niby stawiając sobie piękne cele nowoczesności i humanizmu, jednocześnie wszystko skutecznie zamienia w gówno. Był tu kiedyś najsolidniejszy lud w Polsce – teraz już zaczyna przenikać ich hochsztaplerstwo i chuligaństwo, nie mówić o pijaństwie, które dość jest potężne. Zaopatrzenie fatalne, kiełbasy na przykład nie ma w ogóle, sklepy przepełnione, pracują jak za króla Ćwieczka. Gastronomia coraz gorsza, ale że popyt przewyższa podaż, więc wszyscy konsumują, aż im się uszy trzęsą”.
Ale Warszawa piękniała i się unowocześnia. Znowu, jak w latach czterdziestych, „cały naród budował swoją stolicę”. Już w styczniu 1971 roku Edward Gierek rzuca hasło odbudowy Zamku Królewskiego. Nie był to nowy pomysł, odbudowę zniszczonego we wrześniu 1939 roku Zamku, Sejm zadekretował w 1949 roku, w latach pięćdziesiątych trwały nawet prace projektowe, ale Gomułka stanowczo się temu przeciwstawił. W kilka chwil po ogłoszeniu inicjatywy I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR – jej autorem był właściwie Józef Kępa, szef stołecznej organizacji partyjnej – powstał społeczny komitet z szacownymi ludźmi kultury, a zaraz potem ogłoszono społeczną zbiórkę pieniędzy na ten cel. Zebrano niemało, 1 miliard zł i 800 tysięcy dolarów. Nie wszystkim jednak odbudowa Zamku Królewskiego przypadła do gustu. „Słuchałem w radiu apele w sprawie tego Zamku Królewskiego. Jest to naprawdę dobry czyn i ja na pewno też swoją cegiełkę dołożę. Ale on ma kosztować 50 mln złotych, a leżał tyle lat w ruinach, to niechby jeszcze tak pobyło jakiś czas. A na drogach publicznych gdzie kursują autobusy nie ma nawet gdzie się skryć, przychodzą ludzie młodzi i starzy i marzną bo mokną – utyskiwał w liście do Polskiego Radia „stały słuchacz z Wyszkowa”. – A przecież jest u nas materiał, są i fachowcy, tylko żeby było komu się zająć. I ja uważam, że to by było pilniejsze, jak ten Zamek. Jest takie przysłowie staropolskie: U dobrego pana to i piesek ma budę”. Opinii malkontentów nikt jednak nie brał pod uwagę. W październiku 1978 roku „Trybuna Ludu” zakomunikowała, że „Zamek znów jest już w Warszawie”, ale prace wykończeniowe trwały jeszcze kilka lat i w efekcie został on udostępniony zwiedzającym dopiero w 1984 roku.
Gierek wyraźnie chciał się przypodobać warszawiakom. W połowie marca 1971 roku władze przyjęły program modernizacji stolicy. W efekcie 22 lipca 1974 roku oddano do użytku Wisłostradę i Trasę Łazienkowską, a rok później budowlańcy – pospieszani zbliżającym się terminem przyjazdu do Polski Leonida Breżniewa – oddali do użytku Dworzec Centralny. Wcześniej, nim jeszcze otwarto wszystkie te inwestycje, niezrównany Kisiel zapisał w swoich „Dziennikach”: „Myślę, że Gierek wpadł na jeden niezły pomysł, mianowicie ową szybką transformację Warszawy, jaką obecnie przeprowadza. Każdy, najbardziej zobojętniały i sceptyczny człowiek, chodząc wśród rozkopanych ulic musi dostrzec, że coś się zmienia i dzieje. Nawet gdyby Gierka nagle wylali, co u komunistów nigdy nie wiadomo, to co zaczął, to zaczął i musi być skończone. Tak więc Gierek woli zamiast w politykę wcielić się w beton, żelazo, mur, kamienie – uważa, że to trwalsze, może jedyne trwałe. Tak zrobił w Katowicach, tak i tutaj, rozkręcając szybko Trasę Łazienkowską, Dworzec Centralny, Wisłostradę, hotele etc. Niby dobrze, choć jest w tym coś sztucznego i na pokaz, ale czai się w tym również zdrowy pesymizm, który oby pozostał, oby mu się szybko nie przewróciło w głowie”.”
.
C.D.N.
Książka wyjdzie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.