– Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Więź między matką a synem jest niepodobna do żadnej innej. Żon i kochanek mężczyzna może mieć, ile zechce, zwłaszcza, jeśli jest królem, ale matkę ma tylko jedną. Z ojcem bywa już różnie… – zauważyła niby mimochodem z dwuznacznym uśmieszkiem. – Nie mam nic przeciwko bliskiej przyjaźni z Hefajstionem – zastrzegła. – Takie młodzieńcze związki doskonale kształtują męski charakter. Martwi mnie jednak, że nie lubi dziewcząt…

– Nie wiem, czy w grę wchodzi tutaj niechęć – zauważyłam, ostrożnie ważąc każde słowo. – Z tego, co widziałam, królewicz odnosi się do większości kobiet z pełną kurtuazji sympatią…

– Więc cóż to jest? Strach?! – przerwała niecierpliwie. – Dlatego, że ma nazbyt zaborczą matkę?

– Nie strach – zaprzeczyłam. – Raczej… obojętność – wydusiłam w końcu z siebie to słowo, nie wiedząc, czy za chwilę nie zostanę spiorunowana gniewem władczyni.

Była jednak zbyt mądra, aby objawiać złość. Zmarszczyła tylko ponownie jasne brwi, sztywniejąc w zadumie. Nastąpiła dłuższa chwila napiętego milczenia.

– Nie powinnaś szukać w sobie winy, miłościwa pani – odważyła się w końcu wtrącić Omfale lekko drżącym głosem.

Olimpias pokręciła przecząco głową.

– Nie szukam – odparła oschle. – Jeśli jednak twoja wychowanka ma rację, to zła wiadomość. Gdyby nienawidził kobiet z powodu jakiejś urazy, można byłoby spróbować coś z tym zrobić. Obojętność jednak trudno pokonać… Aleksander jest synem bożym i nawet jeśli błądzi, czyni wszystko niczym młody bóg. Będzie wspaniałym władcą – stwierdziła z ogromną pewnością siebie. – W końcu zrozumie, że jego obowiązkiem jest poślubić Macedonkę szlachetnej krwi i spłodzić prawowitego dziedzica. Wiesz, że chciałam go wyswatać z Eurydyką? – oznajmiła, krzywiąc usta z niechęcią. – Ten związek wszystkich by zadowolił. Attalos podsunął jednak bratanicę memu mężowi, a ten kulawy niedźwiedź zaraz wziął ją do łoża. Początkowo miałam nadzieję, że będzie tylko kolejną nałożnicą, jak jego poprzednie zdobycze… Wolałam też, żeby nadal trzymał się swoich paziów, przynajmniej nie stwarzało to ryzyka poczęcia i kolejnego ożenku. Niestety, stało się inaczej. Odtrącił miłego mu dotąd Pauzaniasza, a ta mała dziwka jest w ciąży. Jeśli urodzi królowi syna, wszyscy moi wrogowie pod wodzą Antypatra urosną w siłę. Nazywają mnie cudzoziemską wiedźmą i ladacznicą, chociaż po ślubie wstęp do mej sypialni mieli tylko lekarze albo wróżbici. Nie są w stanie udowodnić mi niewierności, choć bardzo by tego pragnęli. Uczepili się jedynie moich własnych słów, że podczas ostatniego obrzędu przed opuszczeniem Wyspy Tajemnic poczułam się napełniona boskim darem za sprawą obcującego ze mną kapłana… Rozpuszczają więc pogłoski o nieprawym pochodzeniu mego syna i pragną pozbawić go tronu. Apollonios twierdzi jednak, że zdoła ujarzmić nieprzyjazne żywioły. Oby mu się udało!

Wylała się z niej cała gorycz nieszczęsnego małżeństwa i chociaż nadal starała się panować nad emocjami, dostrzegłam w jej szaroniebieskich źrenicach przebłysk strachu. Miała rzeczywiste powody lękać się o swój dalszy los i życie Aleksandra. Tym bardziej, że jak słusznie zauważyła tesalska wiedźma, sama w pewnym stopniu przyczyniła się do owego kryzysu, przechwalając się nieopatrznie boskim pochodzeniem jej syna.

– Przynajmniej co do Kleopatry nie ma żadnych wątpliwości – podjęła po chwili królowa. – Wdała się w ojca. Trudno powiedzieć, jakie ten brodaty satyr ma wobec niej plany i za kogo zamierza ją wydać. Popełniłam błąd, pozostawiając ją w Pelli – przyznała, jakby głośno rozprawiając z samą sobą – ale to się już nie odstanie.

Znowu zamilkła, ważąc coś w myślach. Ja zaś nie wiedziałam, co powiedzieć. Te wszystkie intrygi i niesnaski w dynastii Argeadów trochę mnie przerastały. Nie stykałam się z takimi sprawami w Atenach, a opowieści o królewskich nieszczęściach obcych władców słuchało się jak baśni, snutej wieczorem przy ogniu. Wydawały się odległe i nierealne. Teraz stanęłam z nimi oko w oko.

– Mówiłam ci już, pani – znowu przerwała ciszę Omfale – że znam czary, za pomocą których mogłybyśmy sprawić, żeby mąż znowu za tobą zatęsknił. Gdybyś miała cokolwiek, co należało do twego małżonka, na przykład kawałek szaty, rzemień trzewika, a najlepiej pukiel włosów, należałoby taką rzecz okadzić nad ogniem, sypiąc siarkę i sól w płomienie. Odpowiednie zaklęcie może znowu pobudziłoby wygasłe dawno uczucia…

– Nie łudzę się – sprzeciwiła się trzeźwo Olimpias. – Filip nigdy mnie naprawdę nie kochał, co najwyżej pożądał. Musiałabym zresztą sama tego pragnąć. Odkąd jednak wygnał mnie wraz z synem, niczym obcych przybłędów, wydał na siebie… – urwała, jakby obawiając się, że za chwilę powie za dużo. – To ślepy zaułek. O wiele chętniej zaszkodziłabym Eurydyce – wyznała mściwie.

okladka-big-fryne– Przeklinałyśmy już jej łono – sumitowała się wiedźma – i przekłuwałyśmy figurkę, lecz, jak widać, młoda, zdrowa dziewczyna jest odporna na taką magię. Gdybyśmy były w Pelli, mogłabyś przebić gwoździem ślad jej stopy…

– Jeśli wrócimy do Pelli – podchwyciła jej słowa Olimpias – będę wiedziała, co zrobić. Ty także mi się wtedy przydasz – zwróciła się do mnie, jakby przypomniawszy sobie o mej obecności. – Poślę cię, byś oczarowała pewnego człowieka.

– Wroga, czy przyjaciela? – spytałam zaintrygowana.

– Powiedzmy: niespodziewanego sojusznika – oznajmiła zagadkowo z przekornym uśmieszkiem. – Tymczasem chciałabym, abyś czuła się dobrze w mojej gościnie i nie nudziła się zanadto w naszej północnej dziczy. Uratowałaś życie mojego syna, a więc jestem twoją dłużniczką. Noś ten znak ode mnie – rzekła, wręczając mi zapinkę, pięknie wykonanego, szmaragdowego skorpiona z groźnie sterczącym żądłem. – Uchroni cię przed złośliwościami sfory zazdrośnic. Rozumiesz, że nie mogę cię uczynić oficjalnie damą dworu, ze względu na to, kim jesteś… – stwierdziła otwarcie, jakby się nieco przy tym tłumacząc.

– Rozumiem – odpowiedziałam szybko z głębokim ukłonem – i jestem wdzięczna za twoją łaskę, królowo.

Jeśli podczas owej rozmowy parokrotnie brała mnie chęć, żeby czym prędzej dosiąść konia i uciec pod opiekuńcze skrzydła ateńskiej demokracji, pod koniec poczułam się nie tylko wyróżniona przez los, ale też niezmiernie podekscytowana udziałem w historii, która jako żywo przypominała wzniosłe tragedie, oglądane co roku w Teatrze Dionizosa. Byłabym głupia, gdybym dobrowolnie zmarnowała szansę przyjrzenia się bliżej owym niezwykłym wypadkom, przedkładając nad nie względnie bezpieczne ciepło Słońca Hellady. Było to wyzwanie, któremu chciałam sprostać. Przy okazji musiałam też przyznać, że królowa Olimpias umiała postępować z ludźmi, których uważała za sojuszników. Jedyną jej wadą była nieposkromiona duma, odstręczająca ambitnych macedońskich wielmożów. W moich oczach jednak stanowiła zaletę: gdybym była królową kapłanką i urodziła tak niezwykłego syna, z pewnością zachowywałabym się podobnie.

Kiedy wyszłyśmy na korytarz nie mogłam jednak sobie darować drobnej uszczypliwości pod adresem mistrzyni.

– Uczyłaś zawsze, że kobiety nie powinny się wtrącać do męskich spraw? – zapytałam, spoglądając na nią z ukosa. – Czemu nie doradzisz tego samego królowej?

– Ponieważ jest królową – odparła całkiem poważnie. – Podlega innym prawom i obowiązkom niż hetera albo przeciętna żona. Ojciec nie bez przyczyny wysłał ją za młodu na Wyspę Tajemnic, ale nawet tam nikt nie zdołał okiełznać jej niezależnej natury. To wyjątkowa kobieta, jak zapewne zauważyłaś. Jest niczym bogini, dlatego może sobie pozwolić na lekceważenie zasad śmiertelników.

– Filip chyba sądzi inaczej – stwierdziłam złośliwie – inaczej nie nazywałby jej „harpią” i „czarownicą”.

– Dlatego przegra i zginie marnie – ucięła sucho stara. – Sam wybrał swój los.

.

Witold Jabłoński

Książka dostępna pod adresem: cda.pl

Komentarze