Dlaczego? przecież dziecko to najbardziej ciekawa świata jednostka, która pragnie chłonąć otoczenie WSZYSTKIMI ZMYSŁAMI. Wprawiło mnie to w pewien dysonans, przecież jak to, dlaczego smak miałby być zmysłem poszkodowanym? Dlaczego dzieci mają znać tylko ograniczoną ilość potraw i mówić „tego nie lubię” na sam widok nowości na talerzu, oczywiście odbiór potrawy to nie tylko smak, ale i jej zapach, wygląd, konsystencja (tu mam alegoryczny link w głowie do bobo-papek w kolorze sraczki – FUJ!) Czy na prawdę chcemy wmuszać w dziecko jakąś bezkształtną breję, robiąc dobrą minę do złej gry i zachwalać jakie jedzonko jest smaczne albo samolocikiem lądować „za mamusię, za tatusia, za siebie” (na ostatnie hasło dziecko powinno splunąć papką przez ramię – tak to zawsze widzę)
– Nie lubię tego.
– a próbowałeś?
– Nie.
– To skąd wiesz, że nie lubisz?
– Bo mama tego nie gotuje.
(tu pewnie przeciętnemu nauczycielowi kończą się sensowne argumenty, ale ja ciągnę dalej)
– Hmmm, może mama nie zna tego przepisu, spróbuj, a jeśli Ci zasmakuje pójdziemy do kuchni i poprosimy panie kucharki o przepis. – wyprzedzając dziecięce pytanie objawiające się wielkimi oczami, w których wyczytać można: „a co jeśli nie?!” mówię –
a jeśli Ci nie będzie smakować popijesz piciem i nie będziesz czuł w buzi tego smaku.
TO DZIAŁA. Czasem dziecku rzeczywiście smak potrawy nie odpowiada, ale często widzę na twarzy przedszkolaka uśmiech i ciche „smakuje mi” jakby jeszcze głupio było mu się przyznać przed samym sobą, że zaufał, że spróbował, że było warto.
Drugim sposobem na nowości w przedszkolnym menu, jest wymyślenie alternatywnej nazwy. Oczywiście jadłospisy podają, że na śniadanie będzie „Zupa mleczna z makaronem”, no wybaczcie, ale kto by to jadł?! Już sama nazwa niekoniecznie zachęca. Zupa mleczna, ta gotowana, która zawsze przyklejała się do stołówkowej ceraty, zapach miała jednocześnie mdły i słodki, z takim polem skojarzeń daleko człowiek nie zajdzie, a dzieci namówić trzeba (albo przynajmniej wypada, taka praca.)
Wow! Gwiezdne Mleko! Prawie jak Gwiezdne Wojny, a modne przedszkolaki śledzą Disnejowskie potyczki międzygalaktyczne z zapartym tchem… a nawet jeśli nie interesują się tym wcale, to sama nazwa z nutą Kosmosu brzmi intrygująco, bo przecież Kosmos MUSI BYĆ INTRYGUJĄCY.
Kolejnym przykładem sukcesu dobrej nazwy była historia z zupą marchewkową z…płatkami migdałów.
Dzieci spojrzały na talerze w stylu „co to ma w ogóle być?!” i pytały:
– (poszłam na całość) Z nosów bałwanków.
– :O naaapraaaaawdę? (odpowiedział chórek zdziwionych buziek)
– No tak, a z czego bałwanek ma nos?
– Z marchewki! wykrzyczał jakiś bystrzak i tak oto tajemnica się wyjaśniła, ale główki pracowały, następnie łyżki poszły w ruch. A później to już każdy chciał „śniegową posypkę” z migdałów